10 czerwca 2010

.Karen na GWotY, recenzja ‘VatD’.

U Karen dzieje się ostatnio mało, pojawiła się tylko na rozdaniu nagród Kobiety Roku Glamour [Glamour Women of the Year] w odstrzałowej kiecce. Tu macie zdjęcia:


Poza tym znalazłam całkiem fajną recenzję „VatD”, więc z nudów zaczęłam ją tłumaczyć. Podoba mi się jak ta pani- Lois Cameron, pisze o tym serialu.
Dziennik Doctora Who: Vincent i Doktor
„Przekształcał ból swojego udręczonego życia w zachwycające piękno. Łatwo namalować ból, ale użyć swojej furii i bólu do namalowania zachwycenia, radości i wspaniałości naszego świata? Nikt wcześniej tego nie zrobił. I prawdopodobnie nikt już tego nie powtórzy.”
Mój Boże, ta seria naprawdę bez przerwy zaskakuje. Niektóre niespodzianki były dobre, inne zawiodły, ale wszystkie czynią serial konsekwentnie fascynującym. „Vincent i Doktor” nie jest wyjątkiem- oczekiwałam zabawnej „autentycznie gwiazdorskiej” hulanki w stylu „Kodu Szekspira” [„The Shakespeare Code”]. Natomiast to, co otrzymaliśmy było czymś całkowicie bardziej złożonym, interesującym i poruszającym.
Jeśli mam być szczera, ten odcinek prawdopodobnie mógłby być bardziej interesujący bez potwora. Był zupełnie dobry, ale pojawił się na krótko i odnosił wrażenie bezcelowego. Nie, chodziło o przedstawienie samego van Gogha i dlatego „Vincent i Doktor” naprawdę wydawał się jak żywy. Kiedy Richard Curtis został ogłoszony scenarzystą tego odcinka, oczekiwałam dowcipkowania na temat gwieździstych nocy i ludzi odcinających sobie uszy, z nadmiernie sentymentalną sceną w finale. Zamiast tego było nieco mroczne rozmyślanie o depresji i geniuszu. Były dowcipy, ale zazwyczaj niespodziewane, to nie były do końca w stylu Doktora Who, ale w możliwie jak najlepszym względzie.
Nawet nie mogę wyrazić jak podekscytowana byłam, kiedy usłyszałam, że Bill Nighy [grał tego faceta oprowadzającego po galerii sztuki, znawcę van Gogha- przyp. tłum.] ma pojawić się w „Doktorze Who”. To znaczy, teraz wszystko, czego potrzebują, to obsadzenie w jakiejś roli Hugha Bonneville’a i wtedy będę nadzwyczaj zadowoloną kobietą. Kiedy pojawił się na początku- taki olśniewający w zwariowanej muszce, byłam zachwycona, ale po chwili poczułam się troszkę urażona- skoro miał dostać tak mało czasu telewizyjnego, to po co obsadzać tak dobrze znanego aktora? Potem załapałam, kiedy później powrócił w tym odcinku- jego przemowa na końcu odcinka mogła być sentymentalną paplaniną, ale cudowny Nighy sprawił, że była prawdziwa.
Ale gdybym mówiła tylko o Nighy’m, Tony Curran [nasz świetny Vincent, rzecz jasna- przyp. tłum.] doznałby wielkiej niesprawiedliwości. Jako główna postać odcinka był absolutnie kapitalny. Zarówno Matt Smith jak i Karen Gillan podchwycili tę grę- Smith pozwalał się cieszyć spotkaniem z van Goghiem, ograniczając swoje znakomite miny. Słodki związek Amy z van Goghiem został zgrabnie zagrany przez Gillan, jej wewnętrzny, nieznany ból po stracie Rory’ego ich połączył. Curran włożył w tę rolę dużo serca. Kiedy stał w galerii, patrząc na swój ogromny dorobek, jego twarz i oczy błyszczały, zupełnie wybaczyłam jakiekolwiek sentymenty. To była jedna z najpiękniejszych, wzruszających rzeczy jakie widziałam od dłuższego czasu.
„Vincent i Doktor” wydaje się być nieco słodkim odcinkiem [no wybaczcie, jak przetłumaczyć słowo „marmite”, skoro znaczy „garnek” oraz jakieś danie? Ogólnie coś z jedzeniem, więc wymyśliłam, że będzie znaczyć „słodkie” :D- przyp. tłum.], ale stanowczo ‘kocham’ pretensjonalność. Sentymentalność może być, ale miała w sobie tyle serca i radości (i tyle Billa Nighy’a), że z zadowolenia wybaczyłam wszystko.
W przyszłym tygodniu Doktor wprowadza się do Jamesa Cordena. Serio.
Źródło: TheYorker.co.uk
Co sądzicie?

1 komentarz:

  1. Rzeczywiście, świetna recenzja.
    A 'ten gość w muszce' grany przez Billa to doktor Black. :)

    Muszę poprawić Twój adres w linkach! Super, że się przeniosłaś na blogger, tu jest naprawdę wygodniej. :)

    OdpowiedzUsuń