2 października 2011

.sense.

Wczoraj wpadłam przypadkiem na skany z pewnego magazynu i je przetłumaczyłam, bo tu ostatnio tak cicho. W sumie to streszczona tam jest historia Karen, nic nowego, ale i tak przetłumaczyłam.
Przepraszam strasznie za błędy, ale nie mam chwilowo Worda (dzięki, braciszku), więc nie sprawdzałam na bieżąco, czy nie ma literówek, a muszę spadać.


KAREN GILLAN
Młoda aktorka zyskała sławę jako Amy Pond, czarująca asystentka Doctora Who. Teraz, jak mówi Dominicowi Wellsowi, zabiera się za podbicie Hollywood

Abraham Lincoln, najwyższy prezydent Ameryki, raz został impertynencko zapytany jak sługie powinny być nogi mężczyzny. Lincoln niemal od razu odpowiedział: "Wystarczająco długie, by dosięgały ziemi."
  Karen Gillan nie mogłaby powiedzieć tego samego. Ta dziewczyna z Inverness może i też ma długie nogi, ale przez ostatnie dwa lata jest stopy nie dosięgały podłogi.
  Kiedy Gillan pojawiła się w Doctorze Who w mundurze policjantki i potrząsnęła swoimi kasztanowymi lokami, było jasne, że mały ekran nie zmieściłby jej całego wzrostu. Ma zagrać supermodelkę z lat sześćdziesiątych, Jean Shrimpton (podczas jej romansu z fotografem, Davidem Bailey'em) w filmie biograficznym BBC4, po którym pojawi się w głównej roli w Romeo i Brittney, reżyserskim debiucie Davida Baddiela, jako licealistka z New Jersey, która cofa się w czasie do trzynastowiecznej Werony. Ma również zagrać pisarkę, która nie może pisać, kiedy jest szczęśliwa, w komedii romantycznej Not Another Happy Ending, a w październiku jakimś cudem znajdzie czas, by zrealizować swoje cenne marzenie o występie na scenie, w sztuce Inadmissible Evidence Johna Osborne'a w londyńskim Donmar Warehouse.
     To był maj 2009 roku, kiedy Gillan została znaleziona, jak radośnie oświadcza, "w mrokach zapomnienia." W wieku siedemnastu lat opuściła stolicę Highland na rzecz prestiżowej szkoły teatralnej Italia Conti w Londynie, którą impulsywnie opuściła, kiedy zaproponowano jej rolę w odcinku serialu Rebus, ale potem jej kariera aktorka skończyła się fiaskiem. Zaczęła pracować jako barmanka i nauczyła się robić koniczynę z pinty [jednostka objętości, wynosi około pół litra i głównie stosuje się ją przy sprzedawaniu piwa w kuflach - przyp. tłum.] Guinnessa [bardzo ciemne, prawie czarne piwo Irlandzkie, właściwie nalane powinno mieć właśnie taką szpanerską koniczynkę z piany xD - przyp. tłum.]. Była też modelką i przez parę lat płaciła z tego rachunki; miała też kilka scen z The Kevin Bishop Show, w którym zademonstrowała talent w komediach i noszeniu kusej bielizny.
Ale to Doctor Who wszystko odmienił. Pierwszą rzeczą, wskazująca na to, że jej życie nigdy nie będzie już takie samo, było ukrywane w sekrecie drugie przesłuchananie.
   - Nawet w recepcji BBC nie mogłam powiedzieć gdzie idę - powiedziała w zeszłym roku The Guardian. - Musiałam udawać, że to coś o nazwie Panic Moon, co jest anagramem companion [ang. towarzyszka - przyp. tłum.].
Producenci BBC rozpoczęli wywiad: czy ma jakieś trupy w swojej szafie, które mogą narazić na szwank serial familijny, który jest ich wizytówką? Nie znaleźli nic poza tym, że jej matka od wieków jest wielką fanką Doctora Who i na potwierdzenie tego ma dalekowy płyn do kąpieli i że Gillan ma obsesję na punkcie 'Always on My Mind' Elvisa dzięki swojemu ojcu, który śpiewał podczas nocy open-mike [kiedyś już o tym pisałam, ale jeśli nie pamiętacie - open-mike to jakby wersja karaoke dla osób, które UMIEJĄ śpiewać, i taka właśnie jest różnica, że na karaoke śpiewają osoby zazwyczaj zupełnie bez doświadczenia, czasem nawet talentu, a na open-mike śpiewają osoby, które choć trochę się na tym znają - przyp. tłum.]. Jak to kiedyś określił pewien reporter: 'Karen jest, prawdziwie i irytująco, mającą szczęście, ładną, utalentowaną, wesołą, mądrą, długonogą, zwyczajną, szczerą, roześmianą osobą z bardzo kochającej się rodziny."
Bedąc jedynaczką, Gillan dorastając, była bardzo nieśmiała.
  - Byłam jedną z tych dziwnych dzieci, które po prostu nie potrafiły gadać z ludźmi - wyznała The Daily Telegraph. - Wychodziłam na scenę i starałam się śpiewać, ale nie mogłam z siebie nic wydusić.
Była "dziwną, wysoką, rudą dziewczyną', której inni dokuczali z powodu rudych włosów.
   - Choć nie mam pojęcia czemu [to robili - przyp. tłum.] - mówi. - Wiele jest nas [rudych - przyp. tłum.] w Szkocji!
Pomimo tego, że być może jest najbardziej przebojową asystentką ze wszytkich, jakie pojawiły się w w Doctorze Who - taką, której nie zadowala zwyczajne zaakceptowanie, że 'Doktor wie najlepiej' - nieśmiała dziewczynka nigdy nie znika. Wierci się jak szalna podczas wywiadów - gestykuluje rękami, krzyżuje i rozkrzyżowuje nogi. Czasem trochę nie wie, co powiedzieć, ale otwiera usta i odważnie pozwala słowom paść, bez względu na cokolwiek. Z tymi nogami jak Bambi [domyślam się, że to niezbyt udany komplement xD - przyp. tłum.] i dużymi oczami jak u postaci z kreskówki, naprawdę wydaje się być takim jelonkiem złapanym w rażące światło medialnych reflektorów.
Sława może uderzyć do głowy - reporterzy czepiają się każdego twojego słowa, wszędzie wokół widzisz kolejki amerykańskich fanów ubranych jak ty, dzielisz scenę w Royal Albert Hall z Dalekami na Doctor Who Prom. Ale dwudziestotrzyletnia Gillan zdaje się być tym nietknięta.
W tym krótkim wolnym czasie podczas kręcenia Doctora Who, relaksuje się jedząc owsiane ciasteczka Nairn i hummus [o tym również już pisałam, to taka pasta z ciecierzycy, sezamu, cytryny i oliwy - przyp. tłum.] ze swoim kolegą z planu, Mattem Smithem. Posiada tylko jedną ekskluzywną torebkę (od Chanel, jeśli pytacie), która jest dla niej na tyle wyjątkowa, że mówi o niej 'ona' jak w "Ona nie wypowiada się zbyt często" [chodzi o to, że w angielskim na przedmioty mówi się 'it' czyli 'to', nieważne czy ten przedmiot ma rodzaj męski, żeński czy nijaki, więc to raczej rzadkie, żeby mówić na coś 'she', czyli 'ona' - przyp. tłum.]. Najczęściej paparazzi przyłapują ją podczas robienia czegoś tak ekscytującego jak kupowanie drzewka bonsai w centrum ogrodniczym ze swoim chłopakiem, z którym od dawna jest związku, fotografem, Patrickiem Greenem. Ma też ksywkę dla bonsai - Albert, od jego łacińskiej nazwie Alberta graptoveria.
Do niedawna jej najwiekszą wpadką było to, że podczas wywiadu do Woman's Hour w Radio 4 zadzwoniła jej komórka. Dwa razy. Ale w to lato wyszła Afera Ręcznikowa [pofantazjowałam z tłumaczeniem tej nazwy, rzecz jasna, bo nie dało się tego przetłumaczyć dosłownie - przyp. tłum.]
Gillan podbiła plotkarskie kolumny kiedy rzekomo była 'zmęczona i emocjonalna' po długonocnym imprezowaniu w nowojorskim hotelu podczas wycieczki promującej Doctora Who. Nagłówek "Szkockie babki lubią wypić o jeden kieliszek za dużo" może nie zabrzmieć szokująco i strasznie, ale było tego więcej.
Według Daily Mail, Gillan próbowała się dostać do swojego pokoju - całkowicie naga. Zdezorientowana drapała w drzwo jednego z rezydentów. Mężczyzna, ewidentnie podejrzany, tylko spojrzał na wyczerpaną gwiazdkę przez wizjer. 
   - Widziałem kobietę, która dała tej osobie dwa ręczniki, zanim wsiadła do windy - powiedział gazecie. - Potem zobaczyłem tę kobietę, kompletnie nagą, starającą się owinąć tymi dwoma ręcznikami bez większego powodzenia.
Na końcu hotelowa ochrona zabrała ją z powrotem do jej pokoju. 
Jeśli historia jest prawdziwa, owi producenci z BBC mogli dostać palpitacji, ale bez wątpienia nie zaszkodziło to jej rozwijającej się karierze. Kilka tygodni później pojawiła się w jednym z amerykańskich programów The Late Late Show With Craig Ferguson w Los Angeles. Entuzjastyczna Karen ak kołysała się w przód i w tył w swoim wielkim fotelu, że prowadzący, również Szkot, żartował, że w studiu chyba rozpętała się burza. Ale ze swoją naiwną niewinnością, bez trudu przekonała do siebie publiczność.
Podczas wywiadu z Fergusonem, Gillan podrzuciła nam wskazówkę na temat tego, czym się zajmie w przyszłości, kiedy powiedziała, ze zdecydowała sie zostać na trochę w LA. Sam Steven Spielberg jest zagorzałym fanem Doctora Who, a Gillan przyznała, że z chęcią pracowałaby z braćmi Coen.
Jej alter-ego, Amy Pond, wystartowała z niczym w czas i przestrzeń razem z Doktorem, tak i sama Gillan zostawiła Inverness daleko za sobą. To wielka strata dla Szkocji. Ale jesteśmy pewni, że dalej będzie dostawała ciasteczka owsiane Nairn [Nairn to nazwa tej firmy od ciasteczek a także nazwa szkockiego miasteczka. Z tego, co czytałam na stronie internetowej firmy - bo nie ma nic bardziej interesującego niż czytanie o ciastach owsianych w niedzielne wieczory xD) - zboża do tych ciastek są zbierane w Szkocji, prawdopodobnie nawet w tym mieście Nairn, stąd to nawiązanie - przyp. tłum.].

EDIT: 03.11
Przeprowadziłam już małą korektę, więc jeśli to przeczytałeś/aś, nie powinieneś/aś znaleźć wyżej żadnych błędów xD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz