PS. Jeśli chodzi o tłumaczenie tytułu - mocno naciągane. Ale dosłowne nie miało sensu. Robiłam co mogłam.
skany: KarenGillanFan.com
Zdjęcia robione z doskoku
Byli młodzi i zakochani, i razem zmienili fotografię mody na zawsze. Teraz, David Bailey i Jean Shrimpton są tematem filmu. Chloe Fox spotkała ich współczesne sobowtóry. Zdjęcia zrobił David Bailey
Jest pogodny wiosenny dzień w Roehampton, młody David Bailey stąpa po nieskazitelnym trawniku w kierunku wiejskiego domku. Ubrany jest cały na czarno – obcisłe dżinsy, golf, skórzana kurtka, buty ze szpiczastymi czubkami, Ray-Bany Wayfarers [Ray-Ban to znana marka okularów, Wayfarer to jeden z ich modeli – przyp. tłum.] – z lustrzanką Pentax kołyszącą się na jego szyi. To anomalny wizerunek; jego spokojne podejście do tego, że inni uważają, że jest dziwny. Jest coś tak przekonującego w jego wyróżniającej się inności, że ciężko uwierzyć, że to nie jest naprawdę on.
To nie on, oczywiście. Prawdziwy on ma teraz siedemdziesiąt trzy lata i jest jednym z najbardziej znanych fotografów. Ta dwudziestoczteroletnia wersja – chłopak na krawędzi tej sławy – jest wytworem wschodzącego młodego aktora Aneurina Barnarda, który zagra Bailey’a w nadchodzącym filmie biograficznym We’ll Take Manhattan. W celu nakręcenia sceny, wnętrze Templeton House (w kierunku którego zmierza) ma pełnić funkcję Vogue House.
Napisany i wyreżyserowany przez Johna McKay’a, z Karen Gillan (lepiej znaną jako Amy Pond z Doctora Who) jako Jean Shrimpton, film mówi o historii romansu, który zmienił oblicze mody. To fascynująca opowieść – on, przekonany o swojej seksualności chłopak z East End [wschodnia dzielnica Londynu, w których mieszkają ludzie ubożsi – przyp. tłum.]; ona, nieśmiała, niezdarna dziewczyna dorastająca na farmie w Buckhinagmshire; przypadkowe spotkanie w Vogue’u w roku 1960, gdzie on miał studio, a ona była fotografowana do reklamy płatków śniadaniowych i początek historii miłości trwającej cztery lata, która zapoczątkowała nową wizualną erę.
- Sprawiła, że zaparło mi dech w piersiach – powiedział Bailey o osiemnastoletniej dziewczynie, przez którą zakończyło się jego pierwsze małżeństwo i która stała się jego muzą.
Shrimpton i Bailey wspólnie stali się przykładem nowej estetyki, takiej, która w dużym stopniu została poczęta dzięki ich współpracy – czternastostronicowa opowieść modowa, Young Idea Goes West, opublikowana w kwietniowym wydaniu Vogue’a w 1962 roku. Zrobione podczas tygodnia w mroźnym Harlem [dzielnica Nowego Jorku w gminie Manhattan – przyp. tłum.] zdjęcia w stylu verité (na wielu z nich pojawiały się pluszowe misie i zdezorientowani przechodnie) łączyły fotografię żywych ulic z modą i sztuką wysokiej jakości i stanowiły zupełny kontrast do sztywnej formalności zdjęć mody, jakie były do tej pory. Historia tych fotografii jest głównym tematem filmu.
- Zdjęcia były takie piękne, takie romantyczne i atmosferyczne – mówi John McKay, który po raz pierwszy wpadł na pomysł tego filmu w 2007 roku, kiedy Bailey opublikował książkę z oryginalnymi zdjęciami, NY JS DB 62 [no wiecie, Nowy Jork, Jean Shrimpton, David Bailey 1962 – przyp. tłum.]. - To było coś więcej niż poszukiwanie historii, która za nimi była - zakochani młodzi, złe zachowanie, w powietrzu czuć rewolucję.
Zanim jednak mógł choćby zacząć szukać finansów, McKay wiedział, że będzie potrzebował zgody pary. Shrimpton jedynie udzieliła McKay’owi zgody na prawo użycia swojej autobiografii. Bailey, po zobaczeniu czterostronicowego szkicu, chciał się spotkać z McKay’em niemal natychmiast.
- Gdybym wtedy wiedział o Bailey’u to, co wiem teraz, denerwowałbym się o wiele bardziej – śmieje się.
Jeśli Bailey był podekscytowany perspektywą filmu, nie zorientowałbyś się. Dwa tygodnie później, w jego studiu w Clerkenwell [obszar w centralnym Londynie – przyp. tłum.], Barnard i Gillan spotykają go po raz pierwszy i fotograf jest charakterystycznie bojowo nastawiony.
- Nienawidzę przeszłości – mówi, kiedy Barnard oferuje zaprezentowanie mu swoich własnych rekonstrukcji tych ikonicznych zdjęć, zrobione na planie Nowego Jorku. Urażony i wytrącony z równowagi jednocześnie, zaczyna nieco topnieć, oglądając album i komplementuje ‘dzieciaka’ za jego styl, aż w końcu wtrąca anegdotki o samych zdjęciach - nieludzkim zimnie, braku wsparcia Vogue’a dla tego, co chciał zrobić i policjancie, który chciał, żeby skończył wykorzystywać określone miejsca, skoro nie otrzymał na to wcześniej zgody i skończyło się na tym, że udzielał mu rad co do światła…
W tym czasie Gillan siedzi cierpliwie na krześle, gdzie robią jej makijaż, mając nadzieję, że ten wygląd będzie odpowiedni. Co najmniej dwa razy nie usatysfakcjonowany Bailey odesłał ją na poprawki.
- Jej oczy powinny być bardziej zaokrąglone i smutniejsze – mówi, spoglądając na nią z malutkim przebłyskiem nostalgicznego zainteresowania.
Bailey zgodził się na zrobienie filmu, jak mówi, tylko dlatego, że polubił McKay’a i również dlatego, że ‘to cholernie dobra historia’. McKay mówi, że fotograf robił co mógł, by im pomóc, nawet dostarczył mu niewidziany przez nikogo wcześniej materiał filmowy ze Shrimpton, by pomóc w badaniach [no wiecie, jak ktoś się przygotowuje do jakiejś roli, to prowadzi swoje badania, obserwuje jego manieryzm, tonację, bla, bla, bla – przyp. tłum.].
- Niewiele mogłam o niej znaleźć, więc naprawdę doceniałam wszystko, co miałam – mówi Gillan o enigmatycznej pod względem sławy postaci, do której zagrania przygotowywała się miesiącami. Poza pomocą w postaci swojej własnej przeszłości w modelingu, Gillan odkryła, że najtrudniejsza rzecz w naśladowaniu jej było odtworzenie języka ciała Shrimpton.
- Wszystko było naprawdę ułożone pod pewnymi kątami – tłumaczy. – Biodra wystawały tu, palce były rozsunięte w niezdarnej pozycji tam.
By zagwarantować autentyczność, Gillan ćwiczyła godzinami przed lustrem i podczas kręcenia, upewniała się, żeby ktoś zrobił jej zdjęcie chwilę przed nagrywaniem, żeby mogła sprawdzić jeszcze raz swoją postawę.
- Po prostu strasznie ją kocham – wzdycha, rzucając okiem na zdjęcie Shrimpton ubraną jedynie w futro, które zdobi jedną ze ścian studia Bailey’a. – Naprawdę mam nadzieję, że udało mi się wyglądać jak ona.
Dar dla aktora, jakim jest zagranie realnej postaci, jest również pełen potencjalnego niebezpieczeństwa. Dla Barnarda było ważne, by jego interpretacja nie stała się karykaturą.
- Ciężko pracowałem, by być pewnym, że wyglądam i brzmię jak Bailey – tłumaczy walijski aktor – przeskoczenie z jego rodzinnego akcentu na Cockney [tak się nazywa osoba urodzona w East End, jak Bailey, ale również dialekt londyński, jakim się tam mówi – przyp. tłum.] Bailey’a było tak znaczne, że pozostał mu on w głosie, jeśli nie w postaci, na trzytygodniowy czas, podczas którego kręcili.
- Ale mam również ogromną nadzieję, że wprowadziłem do roli coś własnego.
Podczas gdy Gillan była oczywistym wyborem do roli Shrimpton (‘ma te same ciche, ale podobne do tygrysa cechy co Jean’), znalezienie idealnego Bailey’a było wyzwaniem.
- Potrzebowaliśmy kogoś, kto jest chłopięcy, seksowny, czarujący, zuchwały i odrobinę niebezpieczny – mówi McKay, który przesłuchał większość młodych aktorów w Londynie zanim zobaczył Barnarda. – Aneurin miał swoją własną przekonującą, czarującą siłę. Miał po prostu to coś, tę magię, jaką miał Bailey – mówi o dwudziestoczterolatku, z którego udziałem w tym roku wyjdą cztery filmy. Dla Bailey’a, podobieństwo jest o wiele prostsze.
- Przynajmniej jesteś zajebiście przystojny! – śmieje się, poklepując Barnarda po ramieniu.
Podczas gdy w filmie pozwolono sobie na pewne swobody (wnętrza z marmuru i mahoniu w Vogue’u, na przykład, są raczej bardziej w stylu majestatycznego domu, a nie funkcjonalnego biura), same zdjęcia – na których reprodukcję Bailey dał zgodę – zostały odtworzone zupełnie tak samo. Gdzie było to możliwe, użyto tych samych miejsc. Zdjęcia często były robione z doskoku, ale w końcu tak Bailey i Shrimpton – którzy podróżowali bez makijażystów czy fryzjerów – musieli robić.
Ponad wszystko, We’ll Take Manhattan ma być historią miłosną. Dla celu filmu, bajka skończy się wcześniej, niż skończyła się naprawdę; kiedy Shrimpton zostawiła swego ukochanego dla Terence’a Stampa, mężczyzny, którego opisała jako cichszą, ale nie mniej intensywną, osobowość. Ale piękno tkwi w początku momentu, którego reszta jest historią.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz